Z ks. Eugeniuszem Zarzecznym MIC, nowo wybranym przełożonym prowincjalnym Prowincji Polskiej Zgromadzenia Księży Marianów rozmawia Robert Adamczyk z biura prasowego Sanktuarium Maryjnego w Licheniu Starym.
Gratuluję Księdzu wyboru na przełożonego Prowincji Polskiej. Jak Ksiądz przyjął tę decyzję?
Dziękuję, chociaż można gratulować osiągnięć, natomiast ja rozpocząłem służbę i żadnych osiągnięć nie mam. Jak mówi Ewangelia, pierwsi muszą być ostatnimi. Myślę, że ten rządzi, kto kocha. Poruszyło mnie zaufanie braci, to daje nadzieję.
Czy Ksiądz spodziewał się wyboru do pełnienia funkcji prowincjała?
Byłem oszołomiony, dla potwierdzenia przyznam, że nie zabrałem nawet marynarki. Mam doświadczenie pełnienia funkcji wiceprowincjała przez 12 lat, ale tym razem podejmuję zupełnie inne wyzwanie. Ta posługa nie jest mi zatem całkiem obca, chcę ją podjąć z głęboką wiarą, o którą proszę Pana Boga.
Stworzył Ksiądz już plan nowej posługi?
Póki co, planu nie mam. Chciałbym zostać sobą. Będę dokładał starań, by ta funkcja mnie nie zdeprawowała i nie wyalienowała. Najważniejszym celem jest czas dla braci, bo od tego jestem. W liturgicznym wprowadzeniu w urząd wybrzmiało: „masz być przełożonym, ojcem i bratem”, choć zrealizowanie tego wezwania nie jest łatwe.
Czegoś się ksiądz obawia?
Zarządzania. Nie widzę w sobie zdolności menadżerskich, nerwowo reaguję na widok Exela. Jednak czterech pozostałych członków zarządu to współbracia utalentowani, chyba lepiej odnajdujący się w nowoczesności. Poza tym trzech z nich pracowało lub pracuje w formacji seminaryjnej, zakonnej. To daje nadzieję, że będą mnie wspierać w mojej pracy i posłudze prowincjała.
Jak Ksiądz widzi współpracę z radą prowincjalną, której członkowie są dość młodzi?
To prawda, młodsi są ode mnie nieco. Ponieważ znam ich trochę mogę śmiało powiedzieć, że są dojrzali. To ludzie życia duchowego, rozmodleni i rzeczowi. Jestem bardzo zadowolony ze składu rady. Można mieć wiele umiejętności technicznych i organizacyjnych, ale nic się nie uda, jeśli ktoś się nie modli. Radni bardzo dobrze orientują się też we współczesnym świecie.
Które z dzieł księży marianów jest Księdzu szczególnie bliskie?
Najbliższe mojemu sercu są te dzieła, poprzez które pracujemy z człowiekiem nad jego rozwojem. Na przykład w Kazachstanie organizowane są rekolekcje, które odbywały się również w Licheniu, dla osób z doświadczeniem aborcji „Winnica Racheli”. Prowadziłem je w licheńskim sanktuarium, jako pierwsze w Polsce tego typu rekolekcje, które mają na celu zaleczenie ran. Sanktuarium Matki Bożej Licheńskiej nosi wezwanie Bolesnej Królowej Polski, zatem z niego ma wypływać nasza odpowiedź na dzisiejsze ludzkie cierpienia. Prowadzimy też rekolekcje dla osób z doświadczeniem żałoby. Ważnym dziełem jest hospicjum w Licheniu, swoją istotną misję spełnia również wydawnictwo prowadzone przez Centrum Formacji Maryjnej w Licheniu. Na Białorusi współbracia prowadzą intensywne duszpasterstwo: od parafialnego poprzez rekolekcje. Bardzo cieszy praca współbraci w Czechach i Anglii. Słowem jest wiele sfer naszej działalności, które cieszą i są dowodem na miłość do Kościoła w wielu jego wymiarach.
Czy ma Ksiądz pomysł, jak zaradzić problemowi spadku powołań?
Można tę kwestię rozpatrywać z różnych perspektyw. Z perspektywy socjologicznej nawarstwiają się pytania „co to będzie”? Jednak wiara przynosi zupełnie inne spojrzenie. W różnych materiałach promujących seminaria widzimy uśmiechniętych, energicznych ludzi, ale formacja nie polega na tym, żeby być cool. Kandydaci są czasem zaskoczeni wymaganiami, ślubami posłuszeństwa, czystości i ubóstwa. Zwabienie kogoś nie jest dobrą metodą. Dopytuję braci i siostry zakonne, czy modlą się w intencji powołań, ale też, czy są świadomi, do jakiej wspólnoty zapraszają młodych. Według dokumentów Kościoła wspólnota zakonna powinna być znakiem przyszłego świata. Czy jesteśmy tym znakiem, czy raczej gorszymi menadżerami? Tego jeszcze nie wiem. Najważniejsze jest to, że Bóg jest ponad tym i powołuje, kiedy i jak chce. Od nas zależy na i le zrobimy Mu miejsce.
Jednak wspólnota marianów się uszczupla.
Oczywiście, nasza wspólnota się zmniejsza, chorujemy i umieramy. Jednak nie prowadzi mnie to do paraliżu. Jako marianie mamy doświadczenie odnowy zgromadzenia przez bł. abp. Jerzego Matulewicza, który złożył śluby zakonne na ręce ostatniego zakonnika, generała zgromadzenia, o. Wincenta Sękowskiego. Jeśli Pan Bóg chce, by coś się odnowiło lub zmniejszyło czy umarło, to nie mamy powodu do paniki. Ktoś, kto jest gotów umrzeć, zaczyna dopiero żyć. Nasz odnowiciel, o. Matulewicz uczy nas w modlitwie: Jeśli wolno prosić, to daj, Panie, abym w Twoim Kościele był jak ścierka, którą wszystko wycierają, a po zużyciu wyrzucają gdzieś w najciemniejszy, ukryty kąt. To inny poziom rozumowania, eschatologiczny. Przychodzę z gotowością, by umrzeć dla Chrystusa, Kościoła i zgromadzenia. Życie daje Bóg.
Ja pochodzę z czasów boomu powołaniowego lat 80; wówczas było nas około setka w seminarium. Podjęliśmy wtedy dzieła, które się rozwinęły. Dziś wiele zakonów jest w podobnej sytuacji – chcemy obsłużyć te same dzieła, mimo malejącej liczby braci. Nic na siłę, co nie znaczy, że podchodzę do tego tematu beztrosko. Uważam, że należy poszukiwać naszego sposobu bycia czy pokazywania siebie światu tworzyć jedność i przede wszystkim modlić się: ustami i życiem. Mam robić to, co do mnie należy, a resztę pozostawić Panu Bogu.
Merci pour la conversation.
Dziękuję i pozdrawiam. Szczęść Boże.